27 listopada 2012

Andrzejkowa Masa Krytyczna

 
Już w tym tygodniu przez miasto przejedzie kolejna Krakowska Masa Krytyczna! Tematem przewodnim listopadowej  Masy są ANDRZEJKI.
 
Spotykamy się tradycyjnie w ostatni piątek miesąca przed Adasiem o godzinie 18.00 i jedziemy trasą:
Rynek Główny -> ul. Długa -> ul. Rakowicka -> ul. Pilotów - > ul. Meissnera -> ul. Mogilska -> ul. Lubicz -> Rynek Główny.

Nie zapomnijcie o dobrym oświetleniu i przemyślanym stroju (wieczorem może być już zimno)

  
Dodatkowo: Wszystkich aktualnych masowych Porządkowych, jak również nowe osoby, które chciałyby pomóc zabezpieczać przejazdy Masy Kraków Miastem Rowerów zaprasza w środę o 20:30 na krótkie spotkanie do Resto Bar Dynia na ul. Krupniczej. Świetna okazja by się lepiej poznać, ustalić plan działania na najbliższy przejazd i porozmawiać o masowych celach długoterminowych :)



Do zobaczenia!
 

22 listopada 2012

Ukryta promocja rowerów?

Po fali protestów związanych ze zmianami w krakowskiej komunikacji zbiorowej czas na falę tych dotyczącą podwyżek cen biletów. Ceny wzrosną radykalnie bo w przypadku biltetów jednoprzejazdowych i czasowych będą to zmiany około 20%. Masakra. Jestem w stanie zrozumieć, że żeby mieć wypaśne tramwaje i autobusy komunikacja zbiorowa musi na siebię zarabiać, ale to już jest przegięcie. O ile bowiem do tej pory od czasu do czasu rezygnowałam z roweru na rzecz autobusu lub tramwaju, tak teraz najpewniej omijać będę je szerokim łukiem. Obawiam się że takich osób jak ja będzie znacznie więcej i niejednokrotnie zamiast komunikacji zbiorowej wybiorą one samochód. Szczerze mówiąc nawet nie będę się im dziwić - zwłaszcza tym nieposiadającym zniżek. Nie jest dla mnie także, a może przede wszystkim zrozumiała decyzja o likwidacji biletu 15-minutowego i zastąpnienie go dużo droższym 20-minutowym. Choć realnie minuta przejazdu niemal nie podrożała to wydanie 2.80zł na pojednynczy bilet może stanowić dla wielu okazjonalnych użytkowników komunikacji zbiorowej psychiczną barierę nie do pokonania. Innymi słowy podwyżka ceny najtańszego biletu o 40% spowodować może odpływ ogromnej ilości pasażerów, którzy teraz albo wybiorą spacer albo przejazd na gapę. Komu bowiem opłacać się będzie przejazd na odcinku jedynie kilku przystanków?
 
Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że może to taka mocno zakamuflowana forma promocji poruszania się po mieście rowerem. Rower przecież najlepiej sprawdza się właśnie na dość krótkich trasach (3-4km), których pokonanie, choć osiągalne pieszo, zabiera zwykle sporo czasu. Do pełni szczęścia brakuje tylko aby miasto przestało się tego wstydzić i przyznało, że taki właśnie był cel radykalnych zmian w cenach biletów. No i jeszcze żeby jakąś drogę czy inny kontrapas dali, bo z tego co pamiętam i na następny rok na tego typu inwestycję przeznaczono okrągłą kwotę, czyli 0zł.
 
Na temat podwyżek więcej tu: klik

 

15 listopada 2012

No to wracamy :D

Ponieważ życie mnie ciut złapało w swoje sidła - praca, nowe studia itp. Notki z kilku ostatnich miesięcy pojawią się niedługo z datami wstecznymi. A tymczasem pochwalę się moim starym/nowym rowerem - Nowe Wcielenie Milki wyjechało na ulice. Lepsze zdjęcia Nowego Wcielenia również pojawią się wkrótce.
 
 
Nowe Wcielenie Milki z jednej strony
I Nowe Wcielenie z drugiej strony i w towarzystwie Basi

3 października 2012

Rowerowy doktorat welcome to!

Drodzy Państwo!
Okazuje się, że w Polsce rowery mogą być naukowo interesujące. Bowiem pomimo mojego sceptycyzmu i niedowierzania udało mi się dostać na studia doktoranckie z rowerowym projektem. Tym sposobem prędzej czy później doczekamy się pracy o niewiele laikom mówiącym tytule: "My nie blokujemy ruchu. My jesteśmy ruchem" - analiza rowerowego ruchu społecznego w Polsce. Jest radość, nie ma czasu ale za to znów są zniżki.
 

1 sierpnia 2012

Literacka Masa Krytyczna

Dziwnym trafem, choć na rowerze jeżdżę od dawien dawna, nie udawało mi się nigdy trafić na Masę Krytyczną. A to zajęcia, a to praca, a to ważne spotkanie. Wreszcie w tym roku się udało. Moją pierwszą Masą była Kinowa - Majowa Krakowska Masa Krytyczna. Co tu dużo pisać - było rewelacyjnie. Na tyle, że na czerwcową Masę zabrałam towarzystwo - moich współlokatorów. Podczas przejazdu trzymaliśmy się dość dynamicznie jadącej grupy, więc nie robiłam zdjęć. Po dojechaniu na Rynek to już inna sprawa:


 
W oczekiwaniu na ostatnich uczestników i uczestniczki Masy

Tradycyjne: "ROWERY W GÓRĘ!"


Rowery w górze :D


Jak co miesiąc, w Masie uczestniczyli też najmłodsi rowerzyści i rowerzyski.


Tył szprychówki (zdjęcie przodu okazało się być całkiem nieostre)


Bo dobry strój to postawa - Basia jako hipsterka-kurierka



Bo w Masie jechać może każdy - nawet szmaciane Mupka i Dyscyplinka (don't ask)


Do zobaczenia za miesiąc!

24 lipca 2012

Budapeszt w rowerowych odsłonach

Ponieważ w Budapeszcie byłam tylko jedno popołudnie i bez normalnego aparatu to rowerowa fotorelacja (lekkie nadużycie) należy do raczej skromnych. Obiecuje, że podczas wycieczki do Berlina postaram się skupić bardziej na rowerach a mniej na King-Kongu. 

King-Kong w Budapeszcie była niezwykle zajmująca, co nie pozwoliło mi na zrobienie większej ilości rowerowych zdjęć.

 

Rowerowe drogowskazy z uroczymi ludkami w szaliczkach (ewentualnie z bardzo długimi włosami)

 

Stojak rowerowy w kształcie samochodu z samochodem w środku :)

 

Widać właścicielowi lub właścicielce tego roweru już kiedyś ukradziono przednie koło. Mam nadzieję, że ktoś nie ukradnie siodełka...



21 lipca 2012

Gdzie najlepiej kraść rowery? (Warszawa)

Ach te pytania...Szczerze mówiąc nie myślałam, że spotkam pytanie które zaskoczy mnie aż tak bardzo. Zastanawia mnie w takich chwilach, co inni znajdują w swoich statystykach i czy jest to równie dziwne. No bo jak tu odpowiedzieć na pytanie: Gdzie najlepiej kraść rowery? Dodam jeszcze tylko, że dopisek był: Warszawa. Jedyna odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy to:

  • WCALE NIE KRAŚĆ! NIGDZIE!

PS. Części do rowerów też proszę nie kraść. Zwłaszcza nie jeśli są częścią roweru holenderskiego...

20 lipca 2012

Lipcowa Literacka Masa Krytyczna

Już za tydzień kolejna Krakowska Masa Krytyczna

W lipcu motywem przewodnim będzie literatura. Jupi! No bo jak tu się nie cieszyć kiedy temat taki zacny. Od lat próbuję połączyć czytanie książek z jazdą na rowerze i jak do tej pory jedynym rozwiązaniem, które jako tako się sprawdza są audiobooki. 

Spotykamy się o Godzina 18:oo w ostatni piątek miesiąca - 27 lipca 2012 - pod pomnikiem Adama Mickiewicza na Rynku Głównym w Krakowie




Więcej o najbliższej Masie tu: klik
A tu link do wydarzenia na Facebooku: klik



Zlot gwiaździsty dla tych, dla których do Adasia samemu lub samej za daleko:

Bieżanów – 17:00 ul.Aleksandry 11, na parkingu pod sklepem Alf
Borek Fałęcki – 17:15 ul.Jagodowa 11 – obok sklepu CEZAR
Kurdwanów – 17:00 Park osiedlowy na Kurdwanowie obok sklepu Awiteks i Planeta, pod szlabanem
Nowa Huta – 17:00 Plac Centralny, na rogu z kwiaciarnią Halina. NIE STOIMY NA ŚCIEŻCE!
Ruczaj – 17:25 ul. Grota-Roweckiego/Rostworowskiego, od strony Kauflandu i Zakrzówka


16 lipca 2012

Holendra mieć albo nie mieć...

No właśnie, jak to jest z tymi holendrami? Warto go kupować czy nie? Rower tego typu mam - przyznaję się bez bicia. Ale miałam go zanim stał się modny ;) Rower ze względu na malowanie (fioletowo-białe) nazywany jest Milką i w zasadzie od początku wymaga inwestowania w niego kupy kasy. 

Sam rower nie był drogi. Niestety okazało się, że do remontu było w nim więcej niż był wart. I to już nawet nie chodzi o to, że części są drogie - ich po prostu nie ma. Na zwykłą dętkę czekać musiałam kilka tygodni. Fakt - było to jeszcze przed holendro-boomem, ale jednak. O cenie nawet nie wspominam.

Kiedy rower wrócił z remontowni zaczęła się frajda. Trzy biegi w piaście chodziły jak złoto, hamulce hamowały, a plecom nie doskwierał dyskomfort. W przednim koszyczku mieścił się plecak, a osłonki umożliwiały jazdę w długiej spódnicy. Cóż to były za czasy. Te codzienne dojazdy do centrum najpierw z Ruczaju (prawie jak koniec świata), a potem hmm z Kazimierza i wreszcie okolic Kleparza .

Ten rowerowy raj na ziemi trwał do momentu, w którym komuś rower się najwidoczniej nie spodobał (innymi słowy stał w złym miejscu, w złym czasie) i postanowił go zniszczyć. Kiedy rano chciałam wsiąść na mój rower okazało się, że ktoś wyładował swoją energię na kole prawdopodobnie skacząc po nim lub kopiąc w nie. Koło nie dało rady. Krakowskie serwisy też nie - "się nie da", "się nie opłaca", "bla, bla, bla". I tak stał rower przez długie miesiące na klatce schodowej czekając na lepsze czasy...

Kiedy wreszcie kilka tygodni temu udało się zdobyć koło ktoś ukradł milkowe siodełko. Jednak tym, co mnie zmotywowało do opowiedzenia historii Milki jest ostatnia przygoda z panem serwisantem. Przygoda to może nieco zbyt długie słowo, zwłaszcza że cała rozmowa trwała raptem około minuty. Ale do rzeczy. Żeby Milka znów mogła jeździć (poza siodełkiem) potrzeba okazała się być opaska na obręcz. Zostałam więc wysłana do sklepu/serwisu rowerowego. Już pomijam fakt, że pan był niemiły ogólnie, ale kiedy usłyszał, że opaska potrzebna jest mi do holendra to prawie zabił mnie wzrokiem i nie omieszkał stwierdzić, że holendrów to on nie chce o nie. Po stwierdzeniu, że holendry to szatan i on się ich nie tyka po prostu wyszedł. O losie. Opaskę na szczęście zastąpić można taśmą izolacyjną. O losie raz jeszcze.


Milka ma teraz dwa koła (polecam serwis rowerowy na początku Zwierzynieckiej) hamulec w pedałach i już prawie jest gotowa do jazdy. Prawie bo po jej odmalowaniu (aktualnie rower powinien zmienić nazwę na Samo Mleko) nadal brakuje siodełka. W zasadzie brakuje już tylko sztycy. Tak tak, zwykła sztyca nie pasuje do mojego holendra...

24 czerwca 2012

Stolica - chwilówka

Dziś w ramach błyskawicznej wycieczki byliśmy w Warszawie. Oczywiście zamiast oglądać zabytki albo przyglądać się zmaganiom miasta z Euro 2012 naszą uwagę przykuwały głównie rowerowe aspekty rzeczywistości.  Cała wycieczkowa trójka jest bowiem mocno rowerowa. I co zauważono? Po pierwsze da się w Polsce robić asfaltowe drogi rowerowe. Po drugie droga rowerowa może być pomiędzy jezdnią a chodnikiem. Po trzecie możliwe jest budowanie przejazdów rowerowych w miejscach gdzie są i gdzie nie ma świateł. Po czwarte istnieją buspasy z dopuszczonym ruchem rowerowym. Po piąte do metra można wpakować się z rowerem i świat się od tego nie skończy. Po szóste rowerem można jeździć miejskim, wiejskim lub kosmicznym - wszyskich spotkaliśmy na pęczki. Ogólnie pięć godzin w Warszawie wniosło nadzieję do mego życia. Może i w innych miastach tak będzie. Albo lepiej będzie. 

21 czerwca 2012

I ty możesz napisać do prezydenta!

Normalnie nie wierzę. Na mojego maila do Pana Prezydenta odpisano. Może i nie odpisał sam Pan Prezydent tylko Miejski Zarząd Dróg, ale ogólnie wow i ojejujej. I nawet ma pieczątki i podpis. Powinnam pewnie to wydrukować i powiesić nad łóżkiem...

A tak całkiem poważnie, to miło że mojego pół formalnego maila, wysłanego przez formularz na stronie  internetowej, potraktowano poważnie. Żeby tego było mało, to jak donoszą rowerowekielce w Kielcach przestano całkiem ignorować konsultacje społeczne (teraz ignoruje się je tylko częściowo i w imię bezpieczeństwa). Normalnie zmiany, zmiany, a ja wyemigrowałam do Krakowa. 

No właśnie - powinnam się nieco wytłumaczyć z powodu przestoju. Notki będą, aktywność też będzie, ale dopiero jak internet będzie. Jeszcze chwilę temu internet był niemal całkiem mi niedostępny - teraz jest, ale prowizoryczny. Ale jak to mówią co się odwlecze to nie uciecze. Tymczasem nadrabiam lektury i olewam Euro jeżdżąc na rowerze. 

A tu poniżej odpowiedź na mojego maila:



PS. Żeby się ładnie w dużym formacie otwierało to biurokratyczne cudo należy otworzyć link w nowym oknie/karcie :)

4 czerwca 2012

Święto Cykliczne

Ponieważ świat postanowił zrobić mi psikusa i przeorganizować moją rzeczywistość wreszcie przeprowadzam się do mojego ulubionego Krakowa. Z tego właśnie powodu na głowie ostatnio miałam masę rzeczy i nie było czasu dla Rowerowej codzienności. Z tego samego zresztą powodu Święto Cykliczne zamiast na rowerze spędziłam w Polskim Busie. 

Żeby Święto nie przeszło na blogu bez echa postaram się podsumować (w następnej notce) wydarzenia, które miały w jego ramach miejsce w różnych miastach. A tymczasem walizki, walizki i jeszcze raz walizki. Do zobaczenia już na krakowskich śmieszkach rowerowych. 

Zdjęcie z: wolnyrower.blogspot.com

Edit (24.06.2012): Ponieważ oczywiście jest już masa dobrych posdumowań Święta Cyklicznego to nie będę powielać bytów i wkleje tu po prostu główną stronę tego wydarzenia. Tam sobie można poklikać, poczytać i pooglądać. O właśnie tu.

20 maja 2012

Rodzinna Majówka Rowerowa

Jedną z nieznanych mi dotąd imprez rowerowych w moim regionie była Rodzinna Majówka Rowerowa. W tym roku do Karczyna jechano po raz ósmy. Inicjatywa słuszna chociaż absolutnie nie w moich klimatach religijno-światopoglądowych. Cytując za stroną Majówki: 
Oprócz walorów poznawczych i integracyjnych majówka jest formą uczczenia pamięci Jana Pawła II. Ojciec Święty urodził się 18.05.1920 roku, dlatego też impreza zawsze organizowana jest w trzecią sobotę tego miesiąca. Jest to także okazja do rodzinnego spędzenia wolnego czasu i podziwiania piękna ziemi świętokrzyskiej. Celem Rodzinnej Majówki Rowerowej 2012 będzie Kaczyn. Tam też odbędzie się piknik rodzinny, na którym przewidziany jest poczęstunek, konkursy i zabawy dla dzieci.
Na pomysł rowerowego przejazdu wpadł Ks. biskup Marian Florczyk, który nie tylko jest duchowym ojcem pomysłu, ale i sam aktywnie pedałuje wraz z Majówkowiczami. Rewelacja i byle tak dalej. I piszę to całkiem serio podpisując się oboma pedałami (tfu, gejami) pod taką właśnie inicjatywą.  

Jest nawet okolicznościowa fotka, którą zamieszcza (będące zresztą współorganizatorem) Echo Dnia:


Zaraz zaraz. Oni jadą 20km od godziny 10.00. Po co im te kamizelki?! Czy w maju mamy jakąś plagę zaćmień słońca, bo chyba nie chodzi o to że do zmroku nie zdążą? Nic tam. Ale coś mnie tknęło i postanowiłam przeczytać regulamin Majówki. A tam w punkcie V stoi jak byk:
przy składaniu (...) dokumentów będą wydawane kamizelki ochronne dla uczestników Majówki
Eee. Ale że ochronne przed czym? Kawałek plastiku nawet w jaskrawym kolorze nie uchroni nas przed niczym złym co może nas spotkać na ulicy w piękny słoneczny dzień. W piękny i deszczowy zresztą też nie. Jedyne co przychodzi mi do głowy to ochrona przed suchą odzieżą, ale nie przypuszczam żeby to autor lub autorka mieli na myśli. Za to nosząc odblaskowy kawałek plastiku podczas upału możemy nabawić się udaru słonecznego czy też innego przegrzania. Nie mam nic przeciwko ludziom decydującym się na jazdę w kamizelce - nawet w słoneczny dzień, ale rozdawanie ich jako podstawowego wyposażenia dla uczestników Majówki i nazywanie ich "ochronnymi" to lekkie przegięcie. No ale trudno, słowo się rzekło - niech jeżdżą w kamizelkach, kaskach i gumiakach jak taka ich wola. 

I wszystko byłoby pięknie, a ja zapomniałabym o kamizelkowym koszmarze na Majówce gdyby nie jeden mały drobiazg. Jadąc wczoraj na moją prywatną wycieczkę rowerową widziałam stada rowerowych ludków (w kamizelkach oczywiście) ewidentnie wracających z Karczyna. Stada te z kompletnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn zamiast grzecznie i zgodnie z przepisami poruszać się po spokojnych w tej okolicy jezdniach jechały chodnikiem. W grupkach tych nie widziałam dzieci do lat dziesięciu, pogoda była jak już wspominałam piękna i słoneczna a na drodze było przestrzegane przez kierowców ograniczenie (jeśli się nie mylę) do 30km/h. Szczerze mówiąc było mi wstyd. Jaki sens ma promowanie jazdy na rowerze kiedy nie przestrzega się przepisów? I znów, po co te kamizelki? Piesi z tego co wiem nie są bowiem skorzy do spacerów z latarkami. Zwłaszcza wtedy kiedy słońce nie tylko świeci ale wręcz wali z nieba. Ogólnie rzecz ujmując rozważam napisanie listu do organizatorów z prośbą o to, aby w przyszłym roku wytłumaczyli uczestnikom i uczestniczkom zasady zgodnie z którymi należy się poruszać po drogach. Amen.

A tu relacja z tej (nawet moim marudnym zdaniem) bardzo ciekawej imprezy: klik

16 maja 2012

Jak pisze śię roweże?

Przede mną wyzwanie. Ktoś dotarł na mojego bloga po wyszukaniu tego:  "jak pisze śię roweże?" Spróbuję jednak odpowiedzieć na to nurtujące kogoś pytanie:
  • Nie tak.

15 maja 2012

Prawie jak buspas...


W ostatnim poście poruszyłam kwestię rowerów na kieleckich buspasach. Ponieważ w liście do Pana prezydenta nie rozwinęłam tematu postanowiłam to nadrobić. Na dobry początek zdjęcie buspasa biegnącego pod moimi oknami. Zwykłam byłam nazywać go "prawie jak buspas." lub "buspas multi-funkcjonalny". Po pierwsze, jest to prawdopodobnie jedyny buspas na świecie, na którym można legalnie parkować (K-EX ze zdjęcia akurat "tylko" jechał po pasie a parkował na klepisku, które kiedyś było chodnikiem). Po drugie, ze względu na destrukcję chodnika po buspasie drepczą przechodnie i wreszcie po trzecie po tym samym buspasie jeżdżą samochody i rowery. Oczywiście zarówno przechodnie jak i samochody i rowery poruszają się tam półlegalnie lub nielegalnie. Ogólnie jest szał. W tym całym cyrku środkowym pasem śmigają jeszcze rowerzyści, którzy jak można się domyślać hamują ruch zarówno na buspasie jak i na pasie środkowym. Podobny do kieleckiego problem mieli z rowerzystami na buspasach i w Warszawie. Na razie wszystko wskazuje na to, że w stolicy dostrzeżono to, co w wielu innych europejskich miastach - rower na buspasie to nie szatan. Jak to się stało? Ano Zielone Mazowsze się zawzięło. Wyprodukowało zdjęcia i filmy, zaprosiło do przejazdów zgodnie z przepisami tych, którzy za pomysł i realizację buspasów odpowiadają:
Dlatego rowerzyści zaprosili przedstawicieli instytucji odpowiedzialnych za projekty buspasów do osobistego udziału w testach bezpieczeństwa, aby przekonali się jakie konsekwencje niosą ich opinie i decyzje. Rękawicę podjęli Zarząd Dróg Miejskich i Inżynier Ruchu, którzy oddelegowali przedstawicieli na rowerach. Pozostali zaproszeni - Zarząd Transportu Miejskiego i Komenda Stołeczna Policji - nie mieli odwagi osobiście zmierzyć się z organizacją ruchu, którą popierają. 
Tu przykładowe zdjęcia z tej właśnie akcji:




Więcej zdjęć i szczegółowy opis całego przedsięwzięcia tu: klik i tu: klik

I wiecie co? Dało się: klik


No cóż, jak już wspominałam Warszawa nie przetarła pod tym względem szlaku w Europie. Przed nią wiele innych miast odkryło, że bezpieczniej wpuścić rowery na buspasy niż wciskać je pomiędzy samochody i autobusy. Znów przydaje się tu Zielone Mazowsze ze swoją listą miast, które poszły po rozum do głowy jeszcze przed Warszawą. Wymieniają oni i przedstawiają zdjęcia z miast takich jak: Budapeszt, Frankfurt nad MenemBielefeldLemgo Münster. Ja jednak najbardziej lubię przykład wprost z Paryża:


A wracając do Kielc...Ostatnio zaczęłam przeglądać wątek na forum Kieleckich Inwestycji dotyczący dróg rowerowych. I co się okazuje? Że nie tylko dla mnie pomysł rowerów na buspasach wydaje się rozsądny. Najlepiej i z zastosowaniem konkretnych, merytorycznych argumentów podsumowuje sprawę pismo do Miejskiego Zarządu Dróg w Kielcach złożone przez Stowarzyszenie Kieleckie Inwestycje, do którego link (wersja .doc) tu: klik. No ale przecież "nie da się".

PS. I proszę mi nie wmawiać, że mam jeździć innymi, bocznymi drogami. Mieszkam przy ulicy z buspasem i tą ulicą chce jeździć jako pełnoprawna uczestniczka ruchu drogowego. Chcę to robić bez konieczności narażania swojego życia lub ryzyka mandatu. No.

27 kwietnia 2012

A czy twój prezydent miasta jeździ na rowerze?

Ha! Jeśli mnie moje zasoczewkowane oczy nie myliły to na drodze rowerowej spotkałam dziś prezydenta miasta Kielc. Wow. Normalnie na rowerze jechał. A potem jak wracałam to na ławeczce odpoczywał. Brawo,  oby tak dalej.  Tak mnie to poruszyło, że aż wystosowałam maila do niego w sprawach kilku:

Szanowny Panie prezydencie!
Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale czyżby był Pan rowerzystą? I jeśli tak, to czy oznacza to jakieś większe inwestycje rowerowe w naszym mieście? Zresztą myślę że osoby poruszające się na rowerze będą zadowolone nawet z tych mniejszych zmian. 
Spotkanie dziś (27.04) Pana lub Pana sobowtóra na drodze rowerowej biegnącej wzdłuż Silnicy zachęciło mnie do zwrócenia uwagi na kilka "drobiazgów", które relatywnie niskim kosztem ułatwiłyby mnie i innym osobom codzienne, rowerowe poruszanie się po Kielcach. 
Przede wszystkim mam tu na myśli dopuszczenie na buspasach ruchu rowerowego. Mieszkam przy ul. Warszawskiej i dość często widzę jak rowerzyści zmuszeni są do łamania prawa - mają do wyboru niezwykle niebezpieczną jazdę środkowym pasem (sama byłam przez kierowców spychana na buspas wprost pod jadący nim autobus) lub też nielegalną jazdę buspasem lub chodnikiem. Oczywiście wprowadzenie takiego rozwiązania wymagałoby w dalszej perspektywie przeprowadzenia akcji informacyjnej wśród kierowców autobusów, ale myślę, że jest to tak na prawdę niewielki kłopot. 
Drugą kwestią jest dopuszczenie w przypadku dróg jednokierunkowych ruchu rowerowego w obu  kierunkach. Szczególnie potrzebne jest to w okolicy Rynku i ulic od niego odchodzących. Umożliwienie swobodnego poruszania się tam rowerom byłoby przysłowiową kropką nad i, czyli nad doskonałą inicjatywą wyprowadzenia ruchu samochodowego ze ścisłego centrum miasta. Przy tak niewielkim ruchu samochodowym rozwiązanie to nie stwarzałoby zagrożenia dla ruchu. Zresztą podobnie jak w przypadku buspasów, byłaby to pewnego rodzaju  legalizacja już istniejącego stanu rzeczy. Oczywiście, jeśli nie widzi Pan innej możliwości również wyznaczenie na ulicach kontrapasów wydaje się rozwiązaniem wystarczającym i satysfakcjonującym. Tego typu inwestycja nie generuje wysokich kosztów, a jednocześnie niezwykle poprawia efektywność jazdy po mieście rowerem.  Co więcej tego typu rozwiązania (podobnie jak i to z wpuszczeniem rowerów na buspas) są rozwiązaniami przetestowanymi w krajach Europy Zachodniej, a od jakiegoś czasu są one również wprowadzane w polskich miastach (Gdańsk, Wrocław, Kraków).
Jak sam Pan pisze: "Chcieć, to móc". 
Z wyrazami szacunku i życzeniami sukcesów w dalszej jeździe na rowerze,  
Urszula Tabiszewska
rowerowa-codziennosc.blogspot.com

Co oni z tymi kaskami?

Była chwila spokoju, ale widać nie może być długo dobrze. Po wsławieniu się wśród rowerzystów przez posła Mroczka teraz czas na Joannę Skrzydlewską. Posłanka Skrzydlewska nie wiedząc co czyni opublikowała na swojej fejsbukowej tablicy posta następującej treści:
Z badań TNS Pentor wynika, że prawie 80 procent dorosłych Polaków zaakceptowałoby ustawowy nakaz jazdy na rowerach w kaskach. Będę lobbować w sprawie zmian w naszym prawie u parlamentarzystów województwa łódzkiego. Na razie rozdaję dzieciom ze szkół województwa łódzkiego kaski. Dziś jesteśmy w Pabianicach, jutro - w Zgierzu. Szczegóły na mojej stronie internetowej www.skrzydlewska.eu
O losie.

Weszłam na tę stronę. Klik, klik, klik.

O losie.

No dobra niby nie jest tak źle i  niby wszystko ładnie, pięknie. I o tu nawet pani posłanka z kaskiem (tzn. wnioskuję że to ona, bo na wyfotoszopowanym banerze wygląda nieco inaczej). I nawet nie chce dorosłych do kasków zmuszać tylko dzieci. Dzieckiem nie jestem więc niech zmusza, co mi tam ;) Już nawet pomyślałam, że nie stanowi konkurencji dla posła Mroczka w kwestii rowerowych absurdów. Pomyślałam i znalazłam to oto zdjęcie: 


No normalnie nie mogę uwierzyć w to co widzę. Sama nie wiem czy zabawniejszy jest ten chłopiec w lewym rogu czy dziewczynka po prawej. Chyba stawiam na dziewczynkę, bo chłopiec stwarza ciut mniejsze ryzyko na drodze - trzyma kask tylko jedną ręką i może drugiej użyć do trzymania kierownicy. Dziewczynce pozostało trzymać ją zębami.

Już nawet nie chce mi się pisać jak bardzo niebezpieczna może być jazda z tak założonym kaskiem i jak bardzo przerzucanie odpowiedzialności na ofiary źle się kończy. Wiecie, logika na zasadzie zgwałcili ją bo się prosiła - tu: zginęli bo nie mieli kasku i kamizelki odblaskowej (a to że był środek dnia i jechali zgodnie z przepisami to mało istotne). Standardzik. Oczywiście nie ujmuję pani posłance dobrych chęci. Ale wiemy wszyscy co nimi jest wybrukowane:


PS. Co do tego arbuza, który pojawia się w filmie i co to jest chroniony przez kask - przypomnijcie sobie czy wasza głowa to arbuz i jak często upadacie tak, żeby uderzyć w podłoże czubkiem głowy. 

26 kwietnia 2012

Rowery vs. krawężniki

Ponieważ z powodu wycinki drzew musiałam nieco zmodyfikować moją drogę dojazdu do pracy postanowiłam wypróbować nowobudowane "coś" wzdłuż ul. Krakowskiej w Kielcach (o tej inwestycji więcej na rowerowekielce.blox.pl). To był błąd. Zmyliła mnie czerwona kostka i pozornie niski krawężnik przez który trzeba było przejewchać żeby się na nią dostać. Krawężnik istotnie nie był bardzo wysoki, ale i tak wystarczająco żeby "wybuchnąć" mi dętkę w oponie i pokrzywić obręcz tylnego koła. Tak więc nawet jeśli ten wykostkowany fragment okaże się być drogą rowerową to i tak pewnie będę go omijać szerokim łukiem. 
Wystającym krawężnikom mówimy zdecydowane nie!

18 kwietnia 2012

Gdzie wywożą kradzione rowery

Kolejne z zapytań, które prowadzi do mojego bloga. Dziś problem poważny: gdzie wywożą kradzione rowery?

  • Sama chciałabym wiedzieć. Wciąż szukam skradzionej mi białej ślicznej Meridy.

Żałując że nie mogę być bardziej pomocna pozdrawiam serdecznie.


15 kwietnia 2012

Zaproszenie na zawody

21 kwietnia (sobota) w Krakowie w Lesie Wolskim organizowane są zawody MTB. 

Wyścig zostanie rozegrany w formule XCO. 

Wszystkie istotnie informacje znaleźć można na stronie wydarzenia na Facebooku.

Serdecznie zapraszam i do zobaczenia :)


PS. Organizatorem jest Grupa Louder.

8 kwietnia 2012

O Ruchu Palikota dokąd ty zmierzasz?

I oto wśród posłów z Ruchu Palikota mamy wtopę rowerową. Niejaki pan Maciej Mroczek wystosował do ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej interpelację w sprawie uczestnictwa rowerzystów w ruchu drogowym. O jak on ją wystosował. Gdyby nie to, że w przeciwieństwie do pana posła czasem zdarza mi się wyjść z domu, to gotowa byłabym uwierzyć, że jazda na rowerze to super-hiper niebezpieczna czynność i w dziewięciu na dziesięć przypadków kończy się wypadkiem i poważnymi urazami. No bo przecież:
Poruszanie się po drogach publicznych niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw (...)
Oj tak tak, bardzo wiele. Całkiem serio się z panem posłem zgadzam - jak nie wyrwa w drodze, niezabezpieczona kratka ściekowa czy rozsypująca się i wybrzuszająca nawierzchnia zrobiona z kostki, to znowu ktoś zapomni o zamieceniu piasku po zimie. Tak, jest niebezpiecznie. No ale zaraz zaraz, przecież najgorsi są ci tfu! rowerzyści, których w dodatku jest niestety coraz więcej.
Niestety coraz częściej uczestnikami ruchu stają się rowerzyści. Mimo wyznaczonych dla nich ścieżek rowerowych lub specjalnych pasów, wiele odcinków nie posiada jeszcze takich udogodnień, a oni zmuszeni się korzystać z dróg przeznaczonych dla pojazdów.
Bo przecież rower to nie jest pojazd. Ja wiem, że nie każdy musi mieć prawo jazdy (ja na przykład nie mam), ale że rower pojazdem jest to już nawet dzieci wiedzą. Ale co ja się czepiam, przecież tu chodzi o bezpieczeństwo! A skoro o bezpieczeństwie, to pan poseł dostrzega, że od kierowców pojazdów (pewnie chodzi mu o samochody, ale ciężko stwierdzić) 
wymagane jest zachowanie szczególnej ostrożności.
 a same pojazdy
(...) mają obowiązek posiadania szczególnego oznakowania, cyklicznych przeglądów technicznych itp. Jest to uzasadnione zachowaniem bezpieczeństwa, na co składa się dobra widoczność poruszającego się pojazdu z daleka.
To zdanie jest zbyt wielokrotnie złożone jak na mój prosty umysł. Domyślać się jednak mogę, że dzięki znakowaniu i sprawdzaniu stanu technicznego samochodu staje się on bardziej widoczny. Nie mam pojęcia jak to się dzieje, ale skoro pan poseł tak twierdzi to widać tak jest. Albo może faktycznie tylko samochody tak mają. Jak dla mnie oznakowanie ramy roweru i regularne serwisowanie go w żaden sposób nie wpływa na poprawę jego widoczności na drodze. 
Potem robi się jeszcze ciekawiej. Pan poseł najwidoczniej przed napisaniem interpelacji nie był łaskaw zapoznać się z obowiązującymi w Polsce przepisami ponieważ nie ma świadomości praw i obowiązków rowerzystów. Przespał też chyba dyskusje toczące się wokół propozycji wprowadzenia obowiązkowych kasków dla dzieci i młodzieży poruszających się na rowerach. 
Brak jest w przepisach prawa nakazu posiadania przez rowerzystę kasku, kamizelek odblaskowych, odblasków, cyklicznych i obowiązkowych przeglądów technicznych ich środka komunikacji, a co ważniejsze – obowiązku odpowiedniego i widocznego oświetlenia roweru.

Rower powinien być wyposażony:
  • z przodu - w jedno światło barwy białej lub żółtej selektywnej,
  • z tyłu - w jedno światło odblaskowe barwy czerwonej o kształcie innym niż trójkąt oraz jedno światło pozycyjne barwy czerwonej, które może być migające,
  • w conajmniej jeden sprawnie działający hamulec,
  • w dzwonek lub inny sygnał ostrzegawczy o nieprzeraźliwym dźwięku.
Co więcej, rozporządzenie to precyzuje także to, jakie warunki powinny spełniać zamontowane na rowerze światła: 
  • światła pozycyjne oraz światła odblaskowe oświetlone światłem drogowym innego pojazdu powinny być widoczne w nocy przy dobrej przejrzystości powietrza z odległości co najmniej 150m,
  • powinny być umieszczone nie wyżej niż 900mm i nie niżej, niż 350mm od powierzchni jezdni, 
  • światła czerwone nie mogą być widoczne z przodu, a światła białe (żółte selektywne) - z tyłu.
Oczywiście że osoba poruszająca się na rowerze bez wymaganego przepisami prawa oświetlenia stwarza zagrożenie dla siebie i innych. Oczywiście że jest to problem zwłaszcza na terenach znajdujących się poza miastem gdzie nie ma latarni rozstawionych co kilkanaście metrów. Ale na boga, przecież mamy już bardzo precyzyjne regulacje na ten temat i dorzucenie do nich kamizelek odblaskowych i kasków w żaden, ale to w żaden sposób nie zmotywuje "niewidocznych" rowerzystów do stania się bardziej widocznymi. To samo zresztą z obowiązkowymi przeglądami technicznymi. Skoro policja i straż miejska nie są w stanie wyegzekwować jazdy z oświetleniem to jak ogarną kwestię przeglądów. Poza tym już widzę jak każdy wozi ze sobą plik dokumentów potwierdzających, że rower jest własnością tej a nie innej osoby, że pojazd jest sprawny i dopuszczony do ruchu itp. Już nie będę nawet wspominać o opłacalności tego całego przedsięwzięcia dla właściciela roweru. 

Ogólnie rzecz ujmując pedały opadają. Nie tylko mnie jak się okazuje: klik, klik, klik, klik.

A na koniec moje ulubione filmy dotyczące polityki prokaskowej. Filmy pożyczone z artykułu Jak się kończy pęd do bezpieczniactwa?







EDIT: A tu odpowiedź Sekretarza Stanu (z up. Ministra Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej)


31 marca 2012

Gdzie jest numer ramy w rowerze Merida

Ponieważ dużo osób próbuje wejść na bloga wyszukując to właśnie hasło (gdzie jest numer ramy w rowerze Merida) opowiem zatem:

  • W rowerze marki Merida (a przynajmniej w modelach, które widziałam) numer ramy znajduje się pod rurą podsiodłową. Innymi słowy, bo sama nie wiem czy dobrze to określiłam w poprzednim zdaniu: odwracamy rower "kołami do góry" i na złączeniu rur ramy, między pedałami powinien być wybity numer. Interesuje nas cały numer - poszczególne rowery mają unikatowe, ale zbliżone do siebie numery.

Mam nadzieję, że było lub będzie to pomocne.

19 marca 2012

1000km

Wreszcie, od mojego powrotu do Kielc oficjalnie przekroczyłam 1000km przejechanych na rowerze. Pierwsze - wakacyjne miesiące były bez licznika i GPSu więc nie kontrolowałam "osiągów". Od października i czasu zaprzyjaźnienia się z Endomondo wreszcie wiem ile kilometrów mam w nogach. Z tej okazji zamiast skromnego torcika poszłam na basen. Jeszcze tylko biegi i już będę mogła startować w triatlonie. 

17 marca 2012

Godzina dla Roweru

Plakat spolonizował Marcin Piotrowski
Uwielbiam idee Masy Krytycznej. Wyjazd raz w miesiącu na ulice i pokazanie, że się istnieje i rośnie w siłę - bajka. W Kielcach do Masy podchodzi się inaczej (co nie znaczy że gorzej) i organizuje się ją sporadycznie za to z wielką pompą. Swoistego rodzaju wypełnieniem tej pustki może być pomysł Godziny dla Roweru. Rzecz jest prosta - w określonym dniu, o określonej godzinie, ale bez określonego miejsca (tu: 20 marca 2012, godz. 18:00) osoby biorące udział w wydarzeniu po prostu wybierają się na przejażdżkę rowerową. Zresztą wszystko jest na powyższym plakacie. Zapraszam :)

15 marca 2012

Jak cię widzą tak cię piszą 1.0

Jak zapowiadałam poprzednio czas na garść przemyśleń dotyczących odbioru osób poruszających się na rowerach przez hmm wszystkich innych. W tym wypadku za wszystkich innych uznam osoby, z którymi stykam się na co dzień oraz uczestników i uczestniczki dyskusji, które mają miejsce pod niemal każdym artykułem dotyczącym rowerów. Ponieważ sprawa jest dość złożona to pisać będę o niej w kilku notkach. Dziś część pierwsza.

Na początek skala mikro, czyli osoby które znam osobiście. Zawsze, poza okresem mieszkania w Kopenhadze, moje poruszanie się na rowerze było zachowaniem dość odosobnionym. Szczególnie zimą dziwiono się, że w zasadzie wszędzie i o każdej porze wybieram się rowerem. Trzeba przyznać jednak, że z roku na rok wzrasta zrozumienie dla mojego dziwactwa, oraz że to dziwactwo współdzielę z całkiem pokaźną grupą osób. Większość znajomych uznaje mój sposób poruszania się po mieście za niegroźne dziwactwo. Część z nich przywykła już tak bardzo, że pojawienie się gdzieś przeze mnie bez roweru uznawane jest za coś niezwykłego i powodującego jednocześnie falę pytań czy aby na pewno wszystko ze mną ok. Żeby nie być gołosłowną dodam tylko, że na obronę mojej pracy magisterskiej z pedagogiki udałam się oczywiście na rowerze. Nie od dziś bowiem wiadomo, że elegancki strój, spódnica i buty na obcasie nie stanowią przeszkody w rowerowaniu: klik. Nieco inaczej sprawa ma się z moją rodziną. Do tej pory przez okrągły rok jeździłam tylko poza rodzinnymi Kielcami. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal...czy jakoś tak. Ważne, że w tym roku moja rodzina na własnej skórze przekonała się, że ja z tym jeżdżeniem 365 dni w roku to nie żartuję. Reakcje były różne. Głównie skupiono się jednak na moim stroju. Że mi zimno, że mnie przewieje, że mi zimno, że mi zimno...hmm. Podczas gdy oni zakładali na siebie kolejne warstwy ubrań i grubaśne kurtki zimowe ja w zasadzie pozostałam przy stroju jesiennym: klik, klik. Jak można się domyślać zimę przetrwałam bez odmrożeń i przeziębień. Drugim problemem dostrzeganym przez moją rodzinę była i jest kwestia bezpieczeństwa, głównie jazdy bez kasku. Tu na szczęście prosta argumentacja poparta garścią statystyk dała radę i kaskiem mnie już nie dręczą. Nadal jednak słyszę obawy dotyczące tego, że przecież wieje wiatr i mnie zdmuchnie, albo żeby jeździć może chodnikiem. Z niewiadomych przyczyn babcia, bo to głównie o niej tu mowa, odporna jest na wszelkie tłumaczenia. Kultowym pytaniem, które pojawia się w tym kontekście jest: "ale jak ty dziecko jechałaś dziś na tym rowerze"? Odpowiedź z mojej strony jest zawsze taka sama: "no wiesz, tak jak zwykle - ręce na kierownicy, nogi na pedałach i kręcimy". Na całe szczęście moja mama również jest stworzeniem rowerowym, więc przynajmniej z jej strony mam spokój. W całym tym rowerowym się przejmowaniu za przełomowy uznaję moment jakim było sprezentowanie mi na gwiazdkę rzepów ochraniających spodnie przed wkręceniem się w zębatki. Prezent idealny dla osoby jeżdżącej na rowerze w normalnym, a nie sportowym stroju. Ach rodzino - jestem z ciebie taka dumna.

Mając już po krótce omówioną skalę mikro, warto przyjrzeć się temu, co o osobach poruszających się na rowerze myślą inni uczestnicy i uczestniczki ruchu. O tym jak już wspominałam pisać będę następnym razem. Na zachętę rysunek (Raczkowskiego, jeśli się nie mylę), który zarysowuje problematykę kolejnej notki:

 

1 marca 2012

No i po rowerze...

W Kielcach z piwnicy ukradziono dzisiaj mój rower Merida. Byłabym niezwykle wdzięczna za zwrócenie uwagi czy ktoś nie próbuje jej sprzedać w całości lub samej jej ramy. Mam tu na myśli np. podejrzanego sprzedawcę rowerów na bazarze itp. Nigdy nic nie wiadomo a często skradzione rowery wywozi się do innych miast. Pod spodem wszystkie dane roweru włącznie z numerem ramy. Oczywiście sprawa zgłoszona już na policję, ale szanse na znalezienie marne. Ból tym większy, że codziennie dojeżdżam na rowerze do pracy. Z góry dziękuję za wszelką pomoc czy to w znalezieniu czy chociażby w przesłaniu dalej informacji o całym zdarzeniu.






Numer ramy: WC908667EBR

Model: Crossway TFS 400-V (rocznik 2010)
Rozmiar ramy: 48
Koła: 28
Rama: Crossway TFS-V (biała)
Amortyzator/widelec: SR NEX4610-HLO 63 lockout
Korby: FSA DynaDrive 48-36-26 CG
Kaseta: Shimano CS-HG50-9 11-32
Przerzutka przód: Shimano Deore 34.9
Przerzutka tył: Shimano Deore
Manetki: Shimano Deore rapidfire
Hamulce: V-Brake Linear
Piasta przód: Alloy QR
Piasta tył: Shimano RM30-8
Obręcze: Merida TFS-700 V-Black/CNC
Opona przednia - Maxxis Raze
Pedały: XC Alloy
Kierownica: XM Speed CEN 620 RISE
Siodło: XM Cross Sport
Sztyca: XM Speed CEN SB20 27.2
Licznik: Sigma



Na ramie Merida miała naklejkę sklepu rowerowego w Kielcach "Piątek Sport" gdzie była kupiona i serwisowana. Zamocowane do rowery były też pełne błotniki i koszyczek na bidon.

PS. A tu jeszcze link do wydarzenia na Facebooku: klik.

15 lutego 2012

W śniegu po pedały

No i sobie wykrakałam. W nocy spadło wystarczająco dużo śniegu żeby sparaliżować cały kraj. Wiecie, jak  zwykle zima zaskoczyła drogowców. Kiedy zorientowałam się, że najlepiej dziś do pracy jechać pługiem było już ciut za późno. Ciut za późno czyli po pedały zakopana byłam w śniegu. Moja około piętnastominutowa droga do pracy wydłużyła się do minut trzydziestu. Nie powiem - pomimo, albo raczej właśnie dzięki takim warunkom pogodowym satysfakcję z jazdy miałam sporą. Muszę jednak dodać, że postanowiłam nie robić kłopotu ludziom, którzy wsiedli do swoich samochodów i w drodze do pracy trzymałam się raczej chodników no i oczywiście dróg rowerowych. Dobrze że ustawodawca przewidział tego typu sytuacje i moja jazda po chodniku nie była nielegalna. Jeszcze tylko żeby wpadł na to, że poza jezdnią i chodnikiem przydałoby się odśnieżyć również drogę rowerową. Zresztą nie powinnam chyba za bardzo marudzić bo dziś nie udało się odśnieżyć nawet jezdni o chodnikach nawet nie wspominając. 

Ta śniegowa radość spowodowała, że zdecydowałam się nawet na zrobienie zdjęć:

100% determinacji po 3/4 trasy
Chodnikiem czy drogą? Oto jest pytanie. Zwłaszcza jak nie wiadomo, w którym miejscu jest chodnik.
A to już droga powrotna. I znów dylemat - w lewo śnieżką rowerową czy w prawo chodnikiem?
Prosto? Not this time. Tym razem wybrałam chodnik. 
Silnica (rzeka płynąca przez Kielce) jeszcze jakoś się trzyma. Skoro ona daje radę to i ja dam :)
I dalej śnieżką rowerową...

14 lutego 2012

Jak to jest z tym odśnieżaniem...

Do mniej więcej 9.30 dzisiejszego ranka byłam przekonana, że do szczęścia nie potrzebuję ośnieżonych i odlodzonych dróg rowerowych. Potem miałam przyjemność spotkania trzeciego stopnia ze "śnieżką" rowerową. Poślizg przy prędkości ponad 20km/h spowodował że rower pojechał dalej a ja za nim, ale jakby wolniej. Koniec końców nikomu nic poważnego się nie stało - ja cała, rower cały. Jedynymi ofiarami zostały moje ubrania, których kolor zbliżył się do szaro-brązowo-brudnego. Myślę, że udało mi się wyjść bez szwanku z tego upadku w dużej mierze ze względu na to, że jeżdżąc na nartach i trenując judo dużą wagę przywiązuje się do nauki techniki upadania. 

Jak pisze greten na blogu supermaraton.org każdy upadek uczy nas czegoś nowego i pozwala unikać kolejnych im podobnych. Ja ze swojego wyciągam jedną podstawową lekcję - nawet jeśli daną trasę pokonujesz codziennie dwa razy dziennie to nie oznacza, że ją znasz i możesz przestać uważać. W tym wypadku wystarczyła bowiem niewielka zmiana temperatury i wyślizganie lodu przez samochody (głównie firm zatrudnionych do dbania o porządek) żeby do tej pory dająca niezłą przyczepność opona odkleiła się od drogi i wpadła w poślizg. 

Na deser linki dotyczące upadków i prób bezpiecznego z nich wychodzenia: klik, klik, klik.

PS. Notka o tym jak postrzegani są rowerzyści produkuje się i o ile nie wyskoczy nic pilniejszego to powinna pojawić się tu już niedługo.

6 lutego 2012

Huhuha nasza zima zła 2.0

Z okazji że zrobiło się jeszcze zimniej nadal jeżdżę na rowerze. Nastąpiła lekka zmiana w stroju - od kiedy słupek rtęci spadł do -17 zaprzyjaźniłam się z bielizną termoaktywną. Dodatkowo do plecaka wrzucam też kubek termiczny z gorącą herbatą (trzyma ciepło dość krótko, ale za to jest idealnie szczelny). Ten kubek to przede wszystkim takie ciepłe koło ratunkowe dla mnie albo dla kogoś innego w gwałtownej mroźnej potrzebie. Nie ma co bowiem ukrywać, że ciepło to nie jest. O ile podczas jazdy człowiek rozgrzewa się błyskawicznie to każdy dłuższy postój może równie błyskawicznie ciało wychłodzić. Co ciekawe, ilość osób poruszających się na rowerze nie spadła jakoś gwałtownie. Najwidoczniej ci, którym nie strasznie -10 nie rezygnują i przy -20.

Tym razem mam tylko ten krótki zimowy update. Następnym razem skupię się na tym jak osoby poruszające się po mieście samochodem/komunikacją miejską/pieszo postrzegają rowerzystów.

31 stycznia 2012

Huhuha nasza zima zła

Polskie media zalewają nas falą informacji o mrozach. Ok - jest zimno. Czy jednak zimno zniechęciło mnie do jazdy na rowerze? Nie. Tym, co potwierdza moje doświadczenie są publikowane już od jakiegoś czasu, na rowerowych portalach, wszelkiego rodzaju poradniki na temat przygotowania roweru i siebie do zimy. Ze wszystkich wyciągnąć można jedną złotą myśl, która zresztą moim zdaniem obowiązuje przez cały rok: "nie ma złej pogody na rower, są tylko źle ubrani rowerzyści". Oczywiście rowerowanie w zimie nieco różni się od tego letniego, ale główna idea pozostaje taka sama - ręce na kierownicy, nogi na pedałach i kręcimy. Zresztą wystarczy popatrzeć jak robią to w mojej ulubionej Kopenhadze:


I co o jeździe na rowerze zimą sądzą:


Kolejne sezony zimowe na rowerze uczą mnie coraz to nowych rzeczy. Każde miasto jest inne i każde wymaga nieco innego podejścia. Czasem (jak w Kopenhadze) potrzebujemy głównie ochrony przed wiatrem i wilgocią, czasem przed poślizgiem na nieodśnieżonej nawierzchni (hmm, jak we wszystkich polskich miastach), a czasem przed siarczystym mrozem (jak w tym roku w całej Polsce i sporej części Europy).

W tym roku zimę spędzam w Kielcach. Stolica Gór Świętokrzyskich ze swoim specyficznym mikroklimatem nie należy do najprzyjaźniejszych dla całorocznych rowerzystów miejsc. Wyjazd na studia do Krakowa nauczył mnie, że wracając na weekend do domu należy do plecaka zapakować dodatkowy sweter i cieplejsze rękawiczki. Temperatura, wilgotność i siła wiatru nie są jednak aż tak niekorzystne żeby od razu rezygnować z roweru. Jak zapewne każda osoba mam swoje "patenty" na zimę, które z każdym dniem udoskonalam. Przede wszystkim do codziennych dojazdów do pracy jako pierwszą warstwę zakładam zwykłe ubrania - jeansy + koszulki. W zależności od potrzeby (jeśli temperatura spada poniżej -10stopni lub przy dużym wietrze) pod koszulkę z krótkim rękawem dorzucam drugą - z długim. Druga warstwa to długa, sięgająca ud obcisła bluza. Staruszka ma już wytarte ściągacze, ale pomimo starań nie znalazłam dla niej godnego zastępstwa. Na bluzę wkładam uroczy (zabrany mamie) polar w kolorze sygnałowej żółci, który od wewnątrz wzmocniony jest siateczką. Oczywiście nie może zabraknąć butów i dodatków. Tak jak i większość mojego stroju również i buty nie są niczym specjalnie przystosowanym do jazdy na rowerze. Inna sprawa, że są na tyle obszerne żeby zmieścić dwie pary skarpet. Wybór odpowiednich butów i skarpet w zimie bowiem jest kluczowy dla komfortu jazdy. Podobnie rzecz się  ma z rękawiczkami. Bez dobrze chronionych dłoni już po kilku minutach jazdy jedyne, o czym się myśli to to, czy palce odpadną natychmiast czy może dopiero za kilka minut. Aktualnie do mojego ulubionego zestawu (bazarowe rękawiczki za 2zł + E-Tipy) dołączyły rękawiczki  z jednym palcem zrobione przez babcię. Ostatnimi rzeczami, o których nie można zapomnieć jest chusta lub szalik na szyję i czapka. Czapka, jak już wspominałam w notce dotyczącej kasków musi być. Zwłaszcza jeśli przywiązaliśmy się do swoich uszu. Choć mitem jest, że to przez głowę traci się 30% ciepła (człowiek rozebrany do bielizny traci podobną ilość ciepła z każdej części ciała) to jednak nie zasłonięcie uszu może skończyć się dla nas bardzo nieprzyjemnie. Ja dla dodatkowej ochrony uszu zwykle wkładam zewnętrzne słuchawki - takie w formie nauszników, które dodatkowo także trzymają nakrycie głowy (mam małą głowę i szyte w Chinach, w jednym rozmiarze czapki zwykle zjeżdżają mi na oczy). Jak na razie (-15stopni)  opisany tu przeze mnie strój zimowy sprawdza się wyśmienicie i poza pojedynczymi incydentami nie marznę, a wręcz przeciwnie jest mi ciepło i przyjemnie. 

Z życzeniami mniejszego jednak mrozu, na koniec zestaw linków dotyczących roweru zimą: klik, klikklikklik, klik, klik

28 stycznia 2012

Sprzątanie po krakowsku i Kopenhasku

W Gazecie Krakowskiej pojawił się artykuł, który spowodował u mnie najpierw wybuch frustracji a potem już tylko falę śmiechu. O co idzie? O złe parkowanie. Tym razem jednak poza źle parkującymi (np. na torowisku) samochodami postanowiono zająć się także rowerzystami i motocyklistami zostawiającymi swoje jednoślady w niedozwolonych do tego miejscach. Kara dla takiego niesfornego rowerzysty to 100zł za odholowanie roweru oraz 15zł  za każdy kolejny dzień, w którym rower pozostaje na parkingu. Krakowie, żartujesz? Bo jeśli nie żartujesz to strzelasz sobie tym przepisem w oponę stopę...
Jak w komentarzu pod artykułem pisze Bartek: 
Po roku gmina Kraków będzie posiadała tysiące rowerów za których magazynowanie będzie musiała płacić. Ludzie nie będą odbierać rowerów ponieważ opłaty są wyższe niż ich wartość, miasto nie będzie mogło ich sprzedać, ponieważ będzie to wymagało decyzji sądu, no i koszty sądowe będą znacząco przekraczać wartość rowera(po odjęciu kosztów przechowywania). Nie wspominając o tym jak mam udowodnić że to mój rower!? Oraz braku odpowiednich miejsc parkingowych na rowery. Tak w tym państwie zmniejsza się zadłużenie, kolejny bubel prawny.
Od siebie dodałabym tylko tyle, że dzięki temu każdy z nas będzie mieć szansę na zakup roweru w promocyjnej cenie niewielu ponad 100zł. Jeśli tylko pominąć aspekt moralny zakupu takiego roweru to jupi!

A jak to się pozbywa zalegających rowerów w bardziej cywilizowanych (rowerowo) miejscach? Pisze o uprzątaniu rowerów, bo nie mogę uwierzyć w to, że Kraków chce we wspominany powyżej sposób karać osoby parkujące swoje pojazdy przypinając je do znaków i innych płotów. Moje niedowierzanie wynika z absolutnego w całym Krakowie niedostatku stojaków i parkingów rowerowych. Skoro nie mam gdzie zaparkować legalnie to najpewniej zrobię to nielegalnie a tym samym zmuszę miasto do "aresztowania" mojego roweru. Podobnych mnie z każdym miesiącem przybywa, co oznacza że główną aktywnością strażników miejskich (?) i firm holowniczych będzie odcinanie rowerów (ciekawe czy będą zwracać koszty za zniszczone blokady) i transportowanie ich na parkingi, gdzie rowery będą tkwić w nieskończoność. 

Zatem jak uprząta się niepotrzebne już nikomu rowery w innych miastach? W Kopenhadze, gdzie porzucanych są setki jeśli nie tysiące rowerów nastaje taki czas w roku, kiedy na kolejnych ulicach trwa zorganizowana akcja ich sprzątania. Określam ją mianem zorganizowanej w przeciwieństwie do tej niezorganizowanej i trwającej cały rok. Akcja niezorganizowana polega na ciągłym recyklingu opuszczonych rowerów - jeśli rower stoi gdzieś od dłuższego czasu i nie nosi śladów użytkowania to po jakimś czasie wymontowywane są z niego poszczególne części. Trwa to tak długo jak długo da się coś z roweru odzyskać, lub do czasu zorganizowanej akcji porządkowej. Akcja prowadzona przez miasto - akcja zorganizowana przebiega zwykle następująco: na danej ulicy każdy rower znakowany jest naklejką (u mnie był to kilkucentymetrowy pasek czerwonej taśmy izolacyjnej). Na drzwiach klatek i domów rozwieszane są w tym samym czasie ogłoszenia informujące o kolejnych etapach przebiegu całej akcji. Poza rozpiską etapów znajduje się tam także informacja o tym, że aby uchronić swój rower przed wywózką należy po prostu zerwać z niego naklejkę lub zabrać go z ulicy. Po upływie określonego czasu na ulicę przyjeżdża samochód i zbiera rowery z naklejkami. Posprzątane!

22 stycznia 2012

Ask me why I cycle without a helmet

Początków mojej jazdy na rowerze nie pamiętam. Na zdjęciach uwieczniony mam trójkołowy rower, ale moje pierwsze świadome wspomnienia dotyczą jazdy na rowerku z czterema kółkami i próbie nauki jazdy na kołach dwóch. Jeśli mnie pamięć nie myli sztuka ta nie udała się za pierwszym razem, ale dzięki determinacji rodziców w końcu można było odczepić dodatkowe kółka. Pamiętam, że ten pierwszy prawdziwy rower miał koła bezdętkowe i był niemiłosiernie ciężki oraz, że ojciec przywiózł go w ramach jakiegoś emigracyjnego doświadczenia zarobkowego. Następny był BMX otrzymany z okazji Pierwszej Komunii (patrz zdjęcie) - ach co to była za radość. To za czasów BMXa jeździłam wspólnie z rodzicami na wycieczki/pikniki za miasto, to na nim odbywały się moje pierwsze samodzielne wypady rowerowe i nawet do głowy wtedy mi nie przyszło, że rower może mieć przerzutki i bajery typu oświetlenie. Heh, to były czasy... Po okresie radosnej nieświadomości i absolutnej bezobciachowości przyszedł czas porównywania się z rówieśnikami -BMX zaczął być passé - nastała era rowerów górskich i udających górskie. Nikt w wieku dorastania nie ośmieliłby się (będąc chłopcem lub dziewczynką) jeździć na damce, albo rowerze z błotnikami, lampkami i lusterkiem. W modzie były rowery z przerzutkami i pierwszymi na amatorskim (o profesjonalnym nic nie wiem, więc się nie wypowiadam) rynku amortyzatorami. Na szczęście wraz z wiekiem przychodzi rozum i na studiach zaprzyjaźniłam się ze wszystkim, co dla gimnazjalistki w rowerze byłoby synonimem złego smaku i bezguścia. No a przynajmniej dla gimnazjalistki z moich czasów. Ze wszystkim poza kaskiem. 

So ask me why I cycle without a helmet... Pomijając aspekt popsutej fryzury, który jakoś do mnie nie przemawia, mam kilka podstawowych powodów, dla których jeżdżąc na rowerze nie zakładam na głowę kasku. Przed wymienieniem ich zaznaczę może jednak od stwierdzenia faktu, że na rowerze poruszam się głównie po mieście i nie uprawiam jazdy (w formie maratonów, wyścigów, zawodów lub innej podobnej) w sposób wyczynowy - profesjonalne rowerowanie to temat na inną notkę i panują w jego świecie nieco inne zasady. Innymi słowy, nie jestem przeciwko kaskom jako takim i jeśli ktoś kask nosi to życzę takiej osobie jak najlepiej - jestem natomiast przeciwko kaskom stosowanym jako uniwersalny sposób na poprawę bezpieczeństwa rowerzystów w mieście. Dlaczego? No właśnie:

Fot. Radomska Policja
Jak już wspominałam zepsuta fryzura mnie nie rusza - wystarczy jeden sezon zimowy na rowerze żeby zrozumieć, że są istotniejsze rzeczy na tym świecie. Należy do nich na przykład posiadanie uszu. Drobiazg, ale jednak się przydają. Żeby mieć uszy potrzebna jest czapka. A czapka jak wszyscy wiemy z fryzury robi...- fryzurze robi  źle.
W przypadku kasku można czepić się też, że jest niewygodny. Istotnie źle dobrany może odebrać całą frajdę z jazdy, szczególnie jeśli założony jest tyłem na przód, jak ma to miejsce na zdjęciu z akcji radomskiej Policji. Akcja ta miała na celu promowanie bezpiecznej jazdy na rowerze poprzez zachęcanie do noszenia kasków i kamizelek odblaskowych. O kamizelkach będzie innym razem, natomiast źle dobrany i źle założony kask nie tylko uprzykrzy jazdę, ale może spowodować więcej szkód niż ewentualnego pożytku. Nie szukając daleko, spadając na oczy/kark lub skręcając się na głowie podczas jazdy, kask wymusi puszczenie przez rowerzystę kierownicy i jazdę trzymając się tylko jedną ręką, co jak nie trudno się domyślić nie poprawia bezpieczeństwa na drodze. 

Drugim poważnym argumentem jaki można wysunąć jest kwestia urazowości jazdy na rowerze. Lub innymi słowy zadanie sobie pytania czy jazda na rowerze powoduje tak wiele urazów głowy jak przekonują producenci kasków? W artykule Ryzyko realne, lecz źle oceniane – o urazach głowy wśród rowerzystów raz jeszcze znaleźć można tłumaczenie z francuskojęzycznej publikacji poświęconej bezpieczeństwu na drodze. Istotne dla rowerzystów informacje zawarte są w części omawiającej odsetek wypadków śmiertelnych i wypadków, które zakończyły się urazem czaszki. Zaskakująco, to nie rowerzyści są na nie najbardziej narażeni, ale przede wszystkim piesi i kierowcy samochodów. Zatem czemu to rowerzyści powinni nosić kaski? Czemu nie zaproponować kasków dla kierowców i pieszych? Zresztą wypadki zdarzają się także w domu. Jak mówi powiedzenie: "9 na 10  wypadków zdarza się w domu...Więc z niego wyjdź". A może załóż kask? Poniższa antyreklama to kalka z reklam i kampanii społecznych mających zachęcić rowerzystów do noszenia kasku. O takich jak te: klik, klik, klik.

coogeeplaza.republika.pl/prysznic.htm
O ile francuskie badania mówiące o odsetku doznawanych urazów w zależności od pojazdu (lub jego braku)  jakim poruszamy się po drodze wydają się interesujące, tak brytyjskie powaliły mnie na kolana. Dotyczą one odległości z jaką kierowcy wyprzedzają osoby na rowerach w zależności od czynników takich jak: odległość roweru od krawężnika, płeć osoby na rowerze i wreszcie noszenia przez nią kasku. Cytując artykuł omawiający wyniki tych badań:
Kierowcy wyprzedzają z mniejszą odległością także rowerzystów w kaskach. Pozycja na jezdni i wpływ kasku stanowiły 8% wariancję w odległości wyprzedzania (...) Badania sugerują, że kierowcy mają tendencję, aby (podświadomie) sądzić, że rowerzyści w kaskach są bardziej doświadczeni i mniej prawdopodobne z ich strony są niespodziewane ruchy na jezdni.
Dodatkowo warto wspomnieć, że będąc kobietą i jadąc maksymalnie blisko krawężnika wg. wspominanych badań wyprzedzana będę z zachowaniem największej odległości. Jednak ze względu na to, że badania przeprowadzone zostały w Wielkiej Brytanii, a nie w Polsce warto wziąć poprawkę na stan naszych dróg i nie trzymać się zbyt kurczowo prawej strony, która jak wszyscy wiemy bogato usłana jest kratkami kanalizacyjnymi i koleinami a w sezonie zimowym błotem pośniegowym.

Tym co jednak przemawia do mnie najbardziej jest związek prowadzenia intensywnych kampanii i wprowadzenia ustaw prokaskowych ze zmniejszeniem się ilości rowerzystów a jednocześnie zwiększeniem ilości wypadków z ich udziałem. Znów cytując, tym razem Magazyn Rowerowy:

Podstawowe zagrożenie płynące z narzucenia obowiązku noszenia kasku to spadek liczby rowerzystów. Dokładnie taka kolej zdarzeń miała miejsce w Australii i Nowej Zelandii, gdzie w latach 90. wprowadzono obowiązek noszenia „skorup”.
W 2006 roku British Medical Journal opublikował badania dr Dorothy Robinson, która przeanalizowała pod kątem skuteczności prawa z Australii, Nowej Zelandii i Kanady, z okresu przed i po wprowadzeniu restrykcji kaskowych. Robinson doszła do wniosku, że nie sposób udowodnić, iż wzrost używalności kasku wpłynął na zmniejszenie liczby urazów głowy wśród rowerzystów. Badaczka postawiła sobie za to pytanie, czy przymus kaskowy rzeczywiście zachęca do korzystania z ochrony, czy też może zniechęca do rowerowania w ogóle? Przed wprowadzeniem restrykcji ruch rowerowy w Australii miał tendencję wzrostową, natomiast po odnotowano spadek liczby rowerzystów sięgający w niektórych stanach nawet 48% wśród dorosłych i 44% wśród dzieci (inne źródła mówią o średnim spadku wśród dzieci nawet o połowę)! (...) 
Każdy czynnik zmniejszający u kierowców świadomość istnienia rowerzystów na jezdni może prowadzić do zwiększenia prawdopodobieństwa wypadku z udziałem rowerzysty. Do takich czynników zalicza się także liczbę rowerzystów widzianych na ulicy. Zatem, im więcej rowerów na drogach, tym bezpieczniej dla rowerzystów. Ten interesujący paradoks znajduje swoje odzwierciedlenie w krajach o wysokiej kulturze rowerowej (Dania, Holandia), gdzie odsetek osób noszących kaski jest bliski zeru, natomiast odsetek urazów głowy na kilometr przejechany na rowerze jest znacznie mniejszy niż w krajach narzucających obowiązek noszenia kasków. Badania P. L. Jacobsena, opublikowane w 2003 roku przez prestiżowy żurnal medyczny Injury Prevention, dowodzą, że w przypadku podwojenia ruchu rowerowego ryzyko wypadku spada średnio o 34%. Zgodnie też z tą zasadą (zwaną „zasadą wzrostu”), ubytek liczby cyklistów o połowę powoduje wzrost ryzyka wypadku o 52%. Wniosek? Ryzykiem jest nie pedałować!

Nie pozostaje nic innego jak powtórzyć ostatnie cytowane przeze mnie zdanie: "Ryzykiem jest nie pedałować! " i dodać, że im więcej będzie nas na ulicach tym ryzyko wypadku będzie mniejsze a tym samym będzie nas przybywać i ryzyko wypadku będzie mniejsze...wiecie o chodzi :)

A na zakończenie mój ulubiony film z Kopenhaskiego TEDx, w którym Mikael Colville-Andersen doskonale opisuje problem obowiązkowych kasków i ogólnie kultury strachu. Mnie wymienione w filmie i w powyższym poście argumenty przekonały do jazdy po mieście bez kasku. Każdy ma jednak swoje argumenty, również ci, którzy są prokaskowi i należy je i ich szanować tak długo, jak nie próbuje się na siłę przekonać kogoś do założenia kasku poprzez np. wlepianie mandatów lub nietrafione akcje mające na celu głównie sianie strachu.


I jeszcze na dokładkę - jeśli chcesz nosić kask - rób to z głową. Kup kask w sklepie sportowym i dobierz go do rozmiaru swojej głowy. Nie zapominaj, że chroni on głowę tylko przy wypadkach przy prędkości do 20km/h i takich, których główny impakt trafia na czubek głowy. 
A poza tym życzę wszystkim szerokiej i bezpiecznej drogi, zarówno tym bez kasków jak i w nich.