15 marca 2012

Jak cię widzą tak cię piszą 1.0

Jak zapowiadałam poprzednio czas na garść przemyśleń dotyczących odbioru osób poruszających się na rowerach przez hmm wszystkich innych. W tym wypadku za wszystkich innych uznam osoby, z którymi stykam się na co dzień oraz uczestników i uczestniczki dyskusji, które mają miejsce pod niemal każdym artykułem dotyczącym rowerów. Ponieważ sprawa jest dość złożona to pisać będę o niej w kilku notkach. Dziś część pierwsza.

Na początek skala mikro, czyli osoby które znam osobiście. Zawsze, poza okresem mieszkania w Kopenhadze, moje poruszanie się na rowerze było zachowaniem dość odosobnionym. Szczególnie zimą dziwiono się, że w zasadzie wszędzie i o każdej porze wybieram się rowerem. Trzeba przyznać jednak, że z roku na rok wzrasta zrozumienie dla mojego dziwactwa, oraz że to dziwactwo współdzielę z całkiem pokaźną grupą osób. Większość znajomych uznaje mój sposób poruszania się po mieście za niegroźne dziwactwo. Część z nich przywykła już tak bardzo, że pojawienie się gdzieś przeze mnie bez roweru uznawane jest za coś niezwykłego i powodującego jednocześnie falę pytań czy aby na pewno wszystko ze mną ok. Żeby nie być gołosłowną dodam tylko, że na obronę mojej pracy magisterskiej z pedagogiki udałam się oczywiście na rowerze. Nie od dziś bowiem wiadomo, że elegancki strój, spódnica i buty na obcasie nie stanowią przeszkody w rowerowaniu: klik. Nieco inaczej sprawa ma się z moją rodziną. Do tej pory przez okrągły rok jeździłam tylko poza rodzinnymi Kielcami. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal...czy jakoś tak. Ważne, że w tym roku moja rodzina na własnej skórze przekonała się, że ja z tym jeżdżeniem 365 dni w roku to nie żartuję. Reakcje były różne. Głównie skupiono się jednak na moim stroju. Że mi zimno, że mnie przewieje, że mi zimno, że mi zimno...hmm. Podczas gdy oni zakładali na siebie kolejne warstwy ubrań i grubaśne kurtki zimowe ja w zasadzie pozostałam przy stroju jesiennym: klik, klik. Jak można się domyślać zimę przetrwałam bez odmrożeń i przeziębień. Drugim problemem dostrzeganym przez moją rodzinę była i jest kwestia bezpieczeństwa, głównie jazdy bez kasku. Tu na szczęście prosta argumentacja poparta garścią statystyk dała radę i kaskiem mnie już nie dręczą. Nadal jednak słyszę obawy dotyczące tego, że przecież wieje wiatr i mnie zdmuchnie, albo żeby jeździć może chodnikiem. Z niewiadomych przyczyn babcia, bo to głównie o niej tu mowa, odporna jest na wszelkie tłumaczenia. Kultowym pytaniem, które pojawia się w tym kontekście jest: "ale jak ty dziecko jechałaś dziś na tym rowerze"? Odpowiedź z mojej strony jest zawsze taka sama: "no wiesz, tak jak zwykle - ręce na kierownicy, nogi na pedałach i kręcimy". Na całe szczęście moja mama również jest stworzeniem rowerowym, więc przynajmniej z jej strony mam spokój. W całym tym rowerowym się przejmowaniu za przełomowy uznaję moment jakim było sprezentowanie mi na gwiazdkę rzepów ochraniających spodnie przed wkręceniem się w zębatki. Prezent idealny dla osoby jeżdżącej na rowerze w normalnym, a nie sportowym stroju. Ach rodzino - jestem z ciebie taka dumna.

Mając już po krótce omówioną skalę mikro, warto przyjrzeć się temu, co o osobach poruszających się na rowerze myślą inni uczestnicy i uczestniczki ruchu. O tym jak już wspominałam pisać będę następnym razem. Na zachętę rysunek (Raczkowskiego, jeśli się nie mylę), który zarysowuje problematykę kolejnej notki:

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz