14 lutego 2012

Jak to jest z tym odśnieżaniem...

Do mniej więcej 9.30 dzisiejszego ranka byłam przekonana, że do szczęścia nie potrzebuję ośnieżonych i odlodzonych dróg rowerowych. Potem miałam przyjemność spotkania trzeciego stopnia ze "śnieżką" rowerową. Poślizg przy prędkości ponad 20km/h spowodował że rower pojechał dalej a ja za nim, ale jakby wolniej. Koniec końców nikomu nic poważnego się nie stało - ja cała, rower cały. Jedynymi ofiarami zostały moje ubrania, których kolor zbliżył się do szaro-brązowo-brudnego. Myślę, że udało mi się wyjść bez szwanku z tego upadku w dużej mierze ze względu na to, że jeżdżąc na nartach i trenując judo dużą wagę przywiązuje się do nauki techniki upadania. 

Jak pisze greten na blogu supermaraton.org każdy upadek uczy nas czegoś nowego i pozwala unikać kolejnych im podobnych. Ja ze swojego wyciągam jedną podstawową lekcję - nawet jeśli daną trasę pokonujesz codziennie dwa razy dziennie to nie oznacza, że ją znasz i możesz przestać uważać. W tym wypadku wystarczyła bowiem niewielka zmiana temperatury i wyślizganie lodu przez samochody (głównie firm zatrudnionych do dbania o porządek) żeby do tej pory dająca niezłą przyczepność opona odkleiła się od drogi i wpadła w poślizg. 

Na deser linki dotyczące upadków i prób bezpiecznego z nich wychodzenia: klik, klik, klik.

PS. Notka o tym jak postrzegani są rowerzyści produkuje się i o ile nie wyskoczy nic pilniejszego to powinna pojawić się tu już niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz